JAK OGROMNY WIELORYB TRAFIŁ DO LITERATURY, FILMU I OPERY
Wszystko zaczęło się 12 sierpnia 1819 roku. Wówczas z portu Nantucket, znajdującego się na wyspie o tej samej nazwie (wschodnie wybrzeże USA) wypłynął w rejs wielorybniczy statek, trójmasztowy żaglowiec „Essex”. Załoga liczyła dwadzieścia osób. Statkiem dowodził świeżo upieczony kapitan George Pollard, a pierwszym oficerem był Owen Chase, doświadczony wielorybnik i marynarz. Mieli wrócić za dwa, trzy lata, bo tyle trwały zazwyczaj wielorybnicze wyprawy. To był kolejny rejs żaglowca, który uchodził za statek dzielny i szczęśliwy.
W XIX wieku Nantucket był ważnym ośrodkiem wielorybniczym. Wielorybnictwem parali się prawie wszyscy mieszkający tam mężczyźni. Był to zawód skrajnie niebezpieczny. Z ówczesnych statystyk wynika, że jedna czwarta młodych kobiet była już wdowami. A jednocześnie polowanie na wieloryby było bardzo dochodowe. Po udanych połowach można było bardzo dobrze zarobić. Niezwykle cenny był pozyskany z wieloryba olej, a także ambra, zęby.
Pierwsze połowy i początek koszmaru
Pierwszego wieloryba wypatrzyli dopiero u wybrzeży Argentyny, ale polowanie się nie powiodło. Szczęście dopisało im dopiero na Oceanie Spokojnym. Na pokładzie ćwiartowali kolejne wieloryby. Olejem pozyskanym z wytapianego tłuszczu ssaków napełniali beczki. Na parę dni zatrzymali się na Wyspach Galapagos, gdzie urządzili polowanie na żółwie nazywane przez marynarzy „żywymi magazynami mięsa”.
20 listopada 1820 roku okazał się czarnym dniem dla żaglowca i jego załogi. „Essex” był niemalże na środku Pacyfiku, gdy pojawiło się stado wielorybów. Natychmiast w ich kierunku pomknęły trzy łodzie. Załogom z dwóch udało się wbić harpuny w dwa wielkie ssaki. Trzecia łódź została uszkodzona i wróciła na statek. W tym czasie do niego z wielką szybkością zbliżał się ogromny wieloryb. Na oko ważył ze sto ton i był długi na dwadzieścia pięć metrów. Ten widok sparaliżował załogę, bo dotychczas nikt nie słyszał, aby kiedykolwiek wieloryb zaatakował statek. Olbrzym najpierw z impetem uderzył w burtę, a potem w część dziobową. Przez powstałe wielkie dziury wlewała się woda, żaglowiec zaczął powoli tonąć. Załodze udało się wydostać i umieścić w łodziach zapas sucharów, parę beczek ze słodką wodą i kilka żółwi z Galapagos.
Pierwszą łodzią dowodził kapitan Pollard, drugą – pierwszy oficer Chase, a trzecią – drugi oficer Joy. Powinni płynąć w stronę Markizów, co zajęłoby miesiąc, ale obawiając się „polinezyjskich dzikusów i ludożerców”, o których krążyły legendy, wybrali kierunek wybrzeży Peru i Chile. Mijały dni, tygodnie. Błyskawicznie topniały skromne zapasy sucharów i wody. Pod koniec grudnia trzy łodzie dotarły do bezludnej, niewielkiej wysepki Henderson. Tam zostali trzej rozbitkowie, postanowili w tym miejscu czekać na ratunek. Pozostali popłynęli dalej. Nękani głodem i pragnieniem zaczęli umierać. Zwłoki trzech pierwszych marynarzy oddano oceanowi, ale przy czwartym powiedziano –stop. „Jeśli chcemy przeżyć, jego ciało musi być naszym pokarmem”. Wielorybnicy stali się kanibalami…
Dopiero po trzech miesiącach tułaczki po oceanie
nadszedł ratunek. Załoga żaglowca „Dauphin” wypatrzyła zniszczoną łódź. Na niej było dwóch wynędzniałych mężczyzn, a obok nich ludzkie szczątki. To kapitan Pollard i marynarz Charles Ramsdell. Brytyjski statek „Indian” odnalazł drugą łódź. Był na niej pierwszy oficer Chase i dwóch marynarzy. Trzeciej łodzi nigdy nie odnaleziono. Amerykańska fregata popłynęła po trzech rozbitków, którzy zostali na wyspie Henderson. W sumie z 20-osobowej załogi tragedię przeżyło tylko osiem osób.
Melville i „Moby Dick”
Po prawie trzech dekadach ta dramatyczna historia zainspirowała 30-letniego nowojorskiego pisarza Hermana Melville`a do napisania powieści „Moby Dick”. Był już autorem pięciu książek i miał za sobą dwuletnią pracę harpunnika na statku wielorybniczym. Przyjechał do Nantucket i tam rozmawiał z Thomasem Nickersonem, ostatnim żyjącym członkiem załogi żaglowca „Essex”. Jednak w książce wykorzystał tylko część tych dramatycznych wydarzeń i wspomnień.
Powieść wydano w 1851 roku w Londynie i Nowym Jorku. Ale nie spodobała się tak jak jego wcześniejsze książki. Wręcz bardzo negatywnie przyjęli ją i czytelnicy, i krytycy. Doceniona została dopiero po wielu, wielu latach i uznana za jedno z arcydzieł światowej literatury. Powieść jest wielowymiarowa. Łączy w sobie różne style i konwencje. Jest w niej przygoda, opis wielorybniczego rzemiosła, gatunków wielorybów, życia marynarzy i są rozważania filozoficzne oraz alegoria odwiecznej walki dobra ze złem.
W powieści wielorybniczy statek nazywa się „Pequod”, a dowodzi nim kapitan Ahab. Do załogi krzyczy: „Albo śmierć wielorybowi, albo łódź w drzazgi!” Dla Ahaba biały wieloryb zwany Moby Dickiem jest obsesją. Za wszelką cenę chce go dopaść i się zemścić za to, że ten kiedyś odgryzł mu nogę i ma teraz kościaną protezę. Kwestie bezpieczeństwa statku i załogi schodzą na drugi plan. Najważniejsza staje się żądza zemsty i pościg za wielorybem po oceanach świata.
Natomiast prawdziwy kapitan Pollard po dramatycznych wydarzeniach na żaglowcu „Essex” zrezygnował z wielorybnictwa i został latarnikiem w Nantucket.
Pełne odkrycie twórczości Melville`a nastąpiło dopiero w latach trzydziestych XX wieku. Towarzyszyła mu wręcz fascynacja tym co napisał Melville. A szczególnie zainteresowano się powieścią „Moby Dick”. W USA w 1945 roku powstało The Melville Society. Zajmuje się badaniem twórczości Melville`a i jest najstarszym amerykańskim stowarzyszeniem poświęconym jednemu autorowi. Zrzesza ono około 400 członków. Jednym z nich jest prof. Paweł Jędrzejko, najbardziej znany i ceniony polski melvillista. Jego autorstwa są dwa bardzo ciekawe opracowania: „Melville w kontekstach” oraz „Płynność i egzystencja. Doświadczenia lądu i morza a myśl Hermana Melville`a”.
Parę tygodni temu w Szczecinie ukazała się książka „Pilot kapitana Ahaba”. Jej autorem jest kpt. ż. w. Józef Gawłowicz od lat zafascynowany twórczością Melville`a. W 2007 roku, w Szczecinie, w trakcie zlotu wielkich żaglowców był inicjatorem spotkania melvillistów. Sześć lat później na żaglowcu „Fryderyk Chopin” oraz w Starej Rzeźni wystawiono melvillowskie widowisko słowno –muzyczne.
W swojej książce kapitan Gawłowicz nie tylko zachęca czytelników do przeczytania „Moby Dicka”, ale staje się swego rodzaju pilotem i przewodnikiem po wielkim dziele Melville`a. Cytuje starannie wybrane jego fragmenty i tak ciekawie objaśnia, że ma się ochotę ponownie sięgnąć po powieść.
W filmie
W 1956 roku na ekrany wszedł film „Moby Dick” w reżyserii Johna Hustona. Rolę demonicznego, powieściowego kapitana Ahaba zagrał Gregory Peck. Nie trzeba dodawać, że zgrał rewelacyjnie. To między innymi dzięki niemu ten film, mimo upływu tylu dekad nie starzeje się. Jest perełką wśród filmowych ekranizacji wielkiej literatury.
Dramatyczną historię rozbitków z żaglowca „Essex” opowiada film „W samym sercu morza” w reżyserii Rona Howarda. Na ekrany wszedł w roku 2015. Momentami sprawia wrażenie reporterskiej relacji z tragicznego rejsu. Nie brakuje w nim scen drastycznych, wstrząsających, znakomitych zdjęć, ciekawych ujęć i świetnie zarysowanych sylwetek głównych bohaterów prawdziwych wydarzeń.
W operze
Premiera amerykańskiej opery „Moby Dick” w dwóch aktach odbywała się w Dallas, w Teksasie w roku 2010. Muzykę napisał Jake Heggi, a libretto Gene Scheer. W kolejnych latach przedstawienie zaprezentowano w: Australii, Kanadzie i ponownie w USA, w San Francisco, San Diego, w Waszyngtonie i Los Angeles. A od roku 2018 opera z bardziej oszczędną scenografią i zmienionymi kostiumami była prezentowana w licznych mniejszych ośrodkach. Opera wszędzie była odbierana entuzjastycznie. Czego nie można powiedzieć o polskiej premierze opery „Moby Dick”. Odbyła się ona w roku 2014 w Operze Narodowej Teatru Wielkiego w Warszawie. Autorem libretta był Krzysztof Koehler. Chwalono piękną muzykę autorstwa Eugeniusza Knapika, ale dziełu zarzucano ułomność pod względem dramaturgicznym.
W sezonie artystycznym 2024-2025 opera „Moby Dick” będzie wystawiona w Metropolitan Opera w Nowym Jorku (muzyka –Heggi, libretto Scheer). Już wiadomo, że partię kapitana Ahaba zaśpiewa tenor Brandon Jovanovich.
Prawdziwy Moby Dick?
Ta nazwa wzięła się od wielkiego białego kaszalota, który żył u wybrzeży Chile. Mieszkańcy niewielkiej chilijskiej wyspy Mocha nazywali go „Mocha Dick”.
Krystyna Pohl