Krystyna Pohl wspomina Mirę Urbaniak

 

„Człowiek myśli, że wybiera morze, a to morze wybiera człowieka. Czuję się wybrana” – Mira Urbaniak

 

                                 MIRA

 

Kochała morze, kochała żaglowce. Mówiła, że ma to w genach. Jej mama urodzona w Cleveland (USA) była żeglarką, bracia mamy pływali na transatlantykach  Polonia i Chrobry,  ojciec był lotnikiem morskim w Pucku, a dziadek budował port w Gdyni.  Powtarzała też, że morze i żaglowce nigdy jej nie zawiodły.

Urodziła się w Szczecinie w roku 1951.  Potem z rodzicami mieszkała w Wolinie, na Helu, w Gdyni. Na dziesięć lat wróciła do Szczecina, następnie ponownie wybrała Hel, a ostatnio  Kołobrzeg.

Na Politechnice Gdańskiej otrzymała dyplom inż. elektryka-elektronika okrętowego, a w Zakładzie Doskonalenia Zawodowego – dyplom krawiectwa lekkiego. Śmiała się, że zrobiła to z przekory i z „zabezpieczenia”, gdyby dla kobiety  elektryka nie było pracy.  W rzeczywistości nie pracowała ani jako elektryk, ani jako krawcowa. Jej całe zawodowe życie zdominowały:  dziennikarstwo (głównie radiowe) i żeglarstwo.  Jeszcze na studiach  związała się ze Studencką Agencją Radiową, a następnie została zatrudniona w Rozgłośni Polskiego Radia  w Gdańsku. Przeszła wszystkie zawodowe etapy. Była spikerką, reporterką, publicystką, a w latach      1991 – 93 redaktor naczelną.  Za dziennikarski fart uważa jedyny w Polsce radiowy wywiad, który przeprowadziła z  argentyńskim pisarzem Julio Cortazarem.  Jest autorką licznych felietonów zamieszczanych w różnych gazetach i wygłaszanych w różnych radiostacjach. Ostatnio nagrywała podcasty w ramach projektu „Osobisty Poczet Ludzi Morza”.  Napisała książki: „Gdynia żeglarska stolica Polski” (dwa wydania) i „Za sterem. Od krawcowej do kaphornowca”. Studiowała też na Uniwersytecie Gdańskim i Uniwersytecie w Iowa (USA). Były to Studia Podyplomowe w zakresie Dramy Pedagogicznej. Ukończyła kilka europejskich i unijnych kursów  w zakresie PR i marketingu.

Mówiła: „W życiu najbardziej cenię wolność i niezależność. Dla radiowca obszarem wolności jest słowo, a granicą niezależności – profesjonalizm.  Niezależność, to wolność wyboru, a dla mnie także radość ze swobodnego żeglowania po morzach i oceanach świata”.

Ciągnęło ją na morze. Pierwszy rejs odbyła nie pod żaglami, a na lodołamaczu Perkun Polskiego Ratownictwa Okrętowego. Popłynęła nim dwukrotnie  (1981, 1982)  na Spitsbergen do Polskiej Stacji Polarnej w Hornsund.  Ponownie była tam  po paru latach na Horyzoncie II,  statku  szkolnym AM w Gdyni. Mówiła: „Uwiodła mnie polarna kraina. Poznałam polarników z Polski, Norwegii, Rosji. Wszyscy byli tacy sami, żyli w swoim świecie z poczuciem odpowiedzialności za siebie i kolegów”.

Na wymarzonych żaglowcach znalazła się w roku 1983. Najpierw na ORP Iskra (rejs po Bałtyku), a potem na Darze Młodzieży (rejs szkoleniowy studentów  morskiej uczelni z Gdyni na Wyspy Kanaryjskie).  Opowiadała: „ Nie byłam członkiem załogi, płynęłam jako dziennikarka i „baba, która zawadza”, mogłam obserwować, ale nie uczestniczyć w codziennym życiu żaglowca i jego załogi. A ja chciałam doświadczyć istoty i trudu żeglowania. Nie mniej zakochałam się w tym żaglowcu i żeglowaniu. I wiedziałam, że to będzie miłość na całe życie”.

Trudu żeglowania zasmakowała dopiero na harcerskim żaglowcu Zawisza Czarny. W 1994 roku już jako członek załogi popłynęła do USA i Kanady, na Wielkie Jeziora Amerykańskie. Razem z chłopakami szorowała pokład i myła gary, wykonywała prace bosmańskie  i pełniła wachty. I ten żaglowiec, oferujący bardzo siermiężne warunki bytowe,  pozostał jej największą fascynacją. „Stałam się „Zawiszakiem”, tak o sobie mówią ci, którzy choć raz stanęli na pokładzie tego żaglowca. I jest w tym określeniu wszystko, co mieści się w powiedzeniu „polegać jak na Zawiszy”.

Na Zawiszy Czarnym zrealizowała swoje żeglarskie marzenie i najważniejszy żeglarski cel. W 1999 roku opłynęła Przylądek  Horn. Była na Antarktyce.   Harcerski żaglowiec uczestniczył w światowym zlocie skautów  w Santiago de Chile. Stamtąd w powrocie do kraju droga  miała prowadzić przez Horn. Mira wiedziała jedno – musi dolecieć do Ameryki Południowej znaleźć się na pokładzie  tego żaglowca. Zgodę kapitana otrzymała. Pozostało tylko znaleźć pieniądze na lot i rejs. Znalazła. W banku wzięła kredyt z oprocentowaniem rocznym prawie 30 procent. Dla niej najważniejsze było, że go w ogóle dostała. A stało się to możliwe tylko dlatego, że  naczelnik od kredytów był taternikiem, rozumiał pasje i marzenia.

„Spłacałam ten kredyt pięć lat. Odsetki były tak duże jak sam kredyt. Drogo kosztował mnie ten Horn, ale warto było. Słynny przylądek minęliśmy we mgle, wiała ledwie czwórka, ale  zaraz potem  zrobiło się piekło, bo tak tam jest.  Nigdy nie zapomnę słów kapitana Waldemara Mieczkowskiego, który powiedział: „To nie my opłynęliśmy Horn, to on pozwolił nam się opłynąć”.  Po przejściu Hornu udaliśmy się na Szetlandy Południowe do Polskiej Stacji Polarnej im. H. Arctowskiego.  Kolejne doświadczenie polarne. Ludzie na lądzie zawsze się dziwili, gdy z pasją opowiadałam o Hornie. Pytali co to takiego, dlaczego jest tak ważne dla żeglarzy. Opowieść o styku dwóch oceanów, wąskiej cieśninie i  niezwykłej sile wiatru  nie przekonywała. Dopiero porównanie Hornu do zdobycia Mount Everestu wywoływało pełne zrozumienie”.

Od 1974 roku istnieje w Polsce Bractwo Kaphornowców. Mira była jego aktywnym członkiem. Ponieważ raz przepłynęła Horn pod żaglami (tylko takie przejście się liczy) miała prawo  do imienia Petrela Hornu i noszenia na lewym ramieniu żółtej chusty. Była też członkiem Bractwa Zawiszaków, ludzi zafascynowanych tym wcale nie najłatwiejszym żaglowcem.

Żaglowce, na których pływała tak określała: „Dar Młodzieży – miłość pierwsza, Zawisza Czarny – miłość najwierniejsza, Fryderyk Chopin – miłość najtrudniejsza, Iskra –miłość ciekawa”.

Na ORP Iskra w 1992 roku uczestniczyła w Grand Regatta Columbus `92. Regaty zorganizowano w 500. rocznicę odkrycie Ameryki przez Kolumba.  Cztery  lata później na pokładzie Fryderyka Chopina  brała udział w półrocznym rejsie Międzynarodowej Szkoły pod Żaglami. Trasa wiodła z Europy przez Atlantyk na Karaiby, Azory i powrót do Szczecina. Była nauczycielką geografii, historii i języka rosyjskiego. Mówiła, że było to ciekawe, ale też bardzo trudne doświadczenie pedagogiczne.

Najczęściej wracała na pokład  Daru Młodzieży, szczególnie wtedy, gdy żaglowiec uczestniczył w kolejnych regatach The Tall Ships Races.

Mirę zawsze gnało w świat. W końcówce lat 90. sprzedała mieszkanie, spakowała marynarski worek i wylądowała w Kanadzie a potem w USA. Podróżowała, studiowała, szukała śladów rodziny.

W 2003 roku przyjechała do Szczecina. Wygrała konkurs i znalazła się w zespole odpowiedzialnym za przygotowania do finału The Tall Ships Races, który po raz pierwszy miał się odbyć w Szczecinie w roku 2007. W tej materii miała wiedzę i doświadczenie. W Gdyni  była w zespole, którzy przygotowywał The Cutty Sark Tall Ships Races 1992. W wielu europejskich portach uczestniczyła w kolejnych etapach lub w finałach regat wielkich żaglowców. Była tam jako dziennikarz  i  jako członek załogi różnych jednostek.  Już wtedy mówiono o niej kobieta instytucja, żeglarka, która zna  międzynarodowy świat żeglarski i ten świat zna ją. Znali ją kapitanowie największych żaglowców. Obserwowałam z jaką radością witali się w Rostoku, Cuxhaven,  a potem w Szczecinie.

Mira słynęła ze specyficznego poczucia humoru, ciętego języka, mądrości, wiedzy i ogromnego angażowania się we wszystko co robiła. Nigdy nie na pół gwizdka, zawsze na 150 procent.

W Szczecinie finał regat TTSR 2007 skończył się wielkim sukcesem i w dużym stopniu jest to zasługa Miry Urbaniak i zespołu, który stworzyła.

Znalazłam swój felieton, z tamtego roku zamieszczony w Głosie Szczecińskim po finale regat. Spokojnie mogę fragment zacytować: „… Śledziłam poczynania Biura ds. Organizacji Regat, wiedziałam, że idą w dobrym kierunku. Miałam to szczęście, że widziałam kilka takich zlotów żaglowców w europejskich portach i wiedziałam co jest ważne w przygotowaniach.  A przede wszystkim byłam spokojna, bo w tym szczecińskim biurze była Mira Urbaniak. Żeglarka, dziennikarka, nazwisko instytucja w międzynarodowym świecie żeglarskim. Czy to się komuś podoba, czy nie, to ona jest głównym architektem sukcesu. Pamiętam jak trzy lata temu zaczynała żeglarską edukację urzędników  i różnych ważnych osób. Cierpliwie tłumaczyła czym są te regaty, jaka jest ich rola i jak należy tę imprezę zorganizować w mieście.  Gdy mówiła, że najważniejsze jest zadowolenie załóg żaglowców, ludzie szturchali się łokciami i kręcili głowami.  Z czasem uwierzyli, że  tak ma być, że to jest warunek sukcesu…”

Mira powtarzała, że chce ozdobić Szczecin w las masztów. I to jej się udało. „Zróbcie sobie miejsce na radość” –mówiła mieszkańcom. W ogóle Szczecin wiele jej zawdzięcza.  To dzięki niej od 2006 roku mamy w Szczecinie coroczne Zloty Oldtimerów. To ona wymyśliła Mesę Kapitańską w Starej Rzeźni i zainicjowała stworzenie Zaułku Kapitanów, który z czasem zamienił się w Skwer Kapitanów przy Starej Rzeźni na Łasztowi.  Stworzyła Żeglarską Reprezentację Szczecina do finału TTSR w 2007 roku. Dzięki jej uporowi młodzi szczecińscy żeglarze do dziś zakładają  charakterystyczne koszulki w czerwono-granatowe  paski.   Mira wskrzesiła w Szczecinie stary morski ceremoniał. Zgodnie z nim żaglowce i jachty witane i  żegnane są  pokłonem bandery i odegraniem hymnu bandery.

W szczecinie Mira poznała wiele ciekawych osób, nawiązała nowe przyjaźnie. Jedną nich była pisarka Monika Szwaja, też pasjonatka żeglarstwa (razem pływały na Darze Młodzieży), autorka szant. Stworzyły zespół  Stare Dzwonnice (to odpowiednik kultowego zespołu Stare Dzwony). Do udziału zaprosiły jeszcze Annę Łaszewską i Katarzynę Wolnik –Saynę. Ich występy na Festiwalach Piosenki Żeglarskiej Shanties w Krakowie robiły furorę.

„Lubiłam rozmowy z Moniką – mówiła Mira. – Nadawałyśmy na tej samej fali. Nawet o cierpieniu, samotności, śmierci rozmawiałyśmy  w ulubionej konwencji czarnego humoru. Monika zmarła w 2015 roku. Zostawiła mi pamiątkę tej treści: „Tu leży Mira. Zeszła niebożę. Kochała chłopów, żagle i morze. W  niebie skończyła się jej droga. Dzisiaj sztorcuje Pana Boga”.

Mira Urbaniak zmarła nagle w Kołobrzegu 29 sierpnia 2021 roku. Tydzień później w Szczecinie był ORP Iskra,  jeden z jej ulubionych żaglowców. Na jego pokładzie została odprawiona msza w intencji zmarłej żeglarki. Piękną, wzruszającą laudację wygłosiła Zofia Sadłowska, z Centrum Żeglarskiego,  wychowanka Miry.

           „…Szczęście miał ten kto ją znał. Ja jestem taką szczęściarą. Dzięki Mirze rozpoczęła się moja zawodowa przygoda związana z współtworzeniem pierwszego, a potem kolejnych finałów  TTSR w Szczecinie. 17 lat temu obdarzyła mnie zaufaniem i przyjęła do zespołu. Cały czas była moim opiekunem i edukatorem. Była chodzącą encyklopedią żeglarstwa, intelektualnym autorytetem, skarbnicą życiowych mądrości. Chętnie dzieliła się swoją wiedzą. Miro, dziękuję za wszystko co od Ciebie otrzymałam…”

 

Krystyna Pohl

Pozostaw komentarz